Cała moja rodzina jest z miasta. Totalny brak rodziny na wsi. W czasach PRL-u był to pewien kłopot. Nie mieliśmy dokąd jeździć na wakacje. Moja babcia zaprzyjaźniła się więc z Frankową. To taka zupełnie nie znana obecnie instytucja - baba z cielęciną. W latach powojennych i potem jeszcze długo, do miasta przyjeżdżały, omotane w dużą, zazwyczaj kraciastą chustę, kobiety ze wsi. Przywoziły kosze jajek, śmietany, mięsa. Pukały do drzwi i każdy wiedział o co chodzi. Natomiast na jesieni przyjeżdżali ich mężowie, wozami pełnymi kartofli i cebuli. Nasi dostawcy nazywali się Skonieczni. Mieszkali pod Małkinią. On miał na imię Franciszek, a jego żona nie miała imienia, bo wszyscy mówili na nią Frankowa. Wyglądali jak z sielskiego obrazka w podręczniku. On żylasty, postawny, opalony, zawsze w czapce z małym daszkiem. Kiedy wieczorem tę czapkę zdejmował, okazywało się, że ma pod spodem biały pasek nieopalonego czoła. Ona drobna, jakby zasuszona od ciągłej krzątaniny. Zawsze w chustce na głowie. Domek mieli drewniany, kuchnia i dwie izby. Jedna dla letników. Od strony drogi rosły najsmaczniejsze na Świecie wiśnie. Za stodołą ciągnęły się łąki i pastwiska, aż do samej rzeki. Jeździliśmy tam przez wiele lat. Nigdy potem nie jadłam już takich dobrych ziemniaków i placka drożdżowego. Może to przez piec, gliniany, palony drewnem. może przez beztroskę dzieciństwa. Często myślałam o upieczeniu takiego placka. Czytałam różne przepisy usiłując wywróżyć ze składników czy to będzie TEN placek. Ale nie znalazłam. I w dodatku długo bałam się piec ciasta drożdżowe. Moja babcia bardzo rzadko takie piekła i zawsze podkreślała, że to bardzo trudne, bo opadnie, bo będzie zakalec, bo musi być ciepło, i nie wiadomo co jeszcze. Wolałam nie ryzykować.
Teraz jednak sama mieszkam na wsi i piekę czasami chleb. Niespodziewanie prosto się to robi. I zawsze wyrasta. Tak samo jak placek do pizzy. Przełamałam lęki i upiekłam kilkakrotnie ciasto drożdżowe z owocami. Też banalnie proste. Przyszedł więc czas na placek. Ponieważ żaden przepis mnie nie przekonał zrobiłam na wyczucie.
Składniki:
- szklanka mleka od zaprzyjaźnionej krowy lub z butelki, nie UHT
- 150 g wiejskiego masła
- 2 jajka od kury
- cukier trzcinowy, można dać szklankę lub mniej - jak kto lubi
- 50g drożdży świeżych
- ok. 2 szklanek mąki pszennej
- cukier waniliowy z prawdziwej wanilii, 1 opakowanie.
- dodatkowo na kruszonkę - 50g masła, pół szklanki mąki, pół szklanki cukru
drożdżowe moje marzenie, może kiedyś w końcu zrobię.
OdpowiedzUsuń