piątek, 27 stycznia 2012

Trzeba poczekać, aż się rozpali...

Tyle się zwleka i czeka i nie wiadomo po co. A jak się wreszcie zaczęło pisać to w głowie nic z przemyśleń nie zostało. Jak nic to nie ma co dzielić.
Czytam teraz Dzienniki Mrożka i bardzo mnie pociesza, że on  taki był pełen obaw i trudności miał ze zorganizowaniem się i z życiem nie radził sobie. Oczywiście radził sobie, ale myślał, że sobie nie radzi. Męczył się dzień po dniu i w każdych okolicznościach. Trudno jest coś tworzyć w ogóle. Jak cię okrzykną geniuszem to i tak masz wątpliwości czy to z powodu talentu twojego, czy głupoty tych co okrzyknęli. Jak krytykują to może z zawiści ...i tak w kółko. A nie zwracać uwagi-to kto to potrafi tak ?
Przyszedł mróz i  nie chce mi się wychodzić z domu. Dobrze, że psy moje nie dadzą spokoju póki porządny spacer się nie odbędzie. Od siedzenia w domu i przy komputerze to same głupie myśli przychodzą i następnego dnia jest jeszcze gorzej i następnego jeszcze...
Gotowanie jest ratunkiem bo uspokaja i można jeszcze pomyśleć, że jednak coś pożytecznego się dzisiaj zrobiło. Próbuję przejść na wegetarianizm. Trudno, bo lata przyzwyczajeń. Więcej kłopotu z nawykami w kuchni i podczas zakupów- niż ze smakami. Dzisiaj zupa- krem z brokułów. Chce mi się ciepłej zupy na ten mróz...Nie gotuję nigdy według przepisu. Wymyślam i smakuję czy miałam rację. Często potem nie pamiętam co dałam. Będę więc zapisywać.Tymczasem idę do kuchni.
 Gotuję na ogniu,  na  gazie  mówi się teraz. Kiedyś zupełnie inny  był ogień i ważniejszy. Tak mi przyszło do głowy, bo mróz na zewnątrz, a ja mam ciepłą wodę w kranie i nie muszę jej grzać na ogniu. To dobrze i nie dobrze. Dobrze, bo wygodnie. Niedobrze bo nie ma tego zapachu i nastroju. Moja babcia musiała jeszcze rozpalać, najpierw drewnem, dziadek specjalnie takie cienkie kawałki kroił siekierą, potem dokładała węgiel. -Trzeba poczekać aż się pod kuchnią rozpali - mówiła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz